piątek, 10 stycznia 2014

Opowiadanie bez nazwy, część I

Moje życie nigdy nie należało do zbyt przyjemnych. Może, dlatego, że ludzie są tacy słabi. Na początku mojego krótkiego życia, po urodzeniu, zostałam porzucona na śmietniku. Znalazła mnie Barbara, kobieta, która zaopiekowała się mną i wychowała mnie jak własną córkę. Byłyśmy biedne. To ona nauczyła mnie, jak patrzeć na świat. Jednak, gdy miałam ukończone piętnaście lat, szczęście prysło jak bańka mydlana. Barbara umarła, a ja zostałam całkiem sama.
Może wyda się to komuś dziwne, lecz ja nie chciałam iść do domu dziecka. Dlatego uciekłam na pustkowie, które rzuciło mi się w oczy.
Pustkowie to nazwałam swym domem. Duży teren, kiedyś wchodzący w posiadanie Szkoły Rolniczej, którą zlikwidowano. Od tej pory tereny należą do pijaków i złodziei. Wycięli stare szyny, po których jeździły pociągi, a nawet ogrodzenia. I mi przystało zamieszkać na terenie opanowanym przez śmieci i brud.
To tam nauczyłam się walczyć. Nauczyłam się być odważną i nigdy się nie bać. Nauczyłam się, że nikt nie może mi niczego zrobić, jeśli ja odpowiednio zadziałam. I to mi się udawało.
Na początku swego pobytu na pustkowiu, zaczęłam dokładnie je badać. W ciągu kilku dni poznałam większą część całego terenu. Jednak pewnego dnia odnalazłam opuszczony dom.
Na ścianach domu widniała litera S, zniszczona przez czas i ludzi. Ściany były brązowe, a drzwi, jak wszystko wokół, zniszczone. Nacisnęłam na klamkę, a przede mną ujawniło się wnętrze smutku i rozpaczy, cierpienia, jakiego doznał ten dwór. Wszystko było zniszczone, po podłodze walały się puszki po piwie i śmieci. Strasznie śmierdziało.
Weszłam po schodach na piętro, oczekując trochę spokojniejszego klimatu. Daremnie. Otwierałam kolejno wszystkie drzwi, za każdymi odnajdując jedynie obraz nędzy i cierpienia. Jednak jedne z drzwi były zamknięte na klucz. Nie wiem, dlaczego. Może ludzie, którzy kiedyś tu mieszkali, postanowili ukryć coś, co się tam znajduje?
Zamek był porządnie zrobiony, a ja, mimo iż potrafiłam otworzyć zamki łatwiejszego kalibru, rozumiałam, że rozpracowanie zamka do tychże drzwi zajmie mi trochę czasu. Jednak dla chcącego nic trudnego.
Minęło kilka dni. W czasie ich trwania trochę się pomęczyłam nad mosiężnym zamkiem. Ale w końcu się udało. Zastanawiałam się, co może być za drzwiami, które tak strzegły tego pokoju. Kiedy jednak zamek ustąpił, nacisnęłam na klamkę, a drzwi się otworzyły. Odchyliłam je powoli, na wszelki wypadek, gdyby nagle ktoś rzucił w otwierające się drzwi nożem. Jednak to nie nastąpiło.
Pożółkłe ściany, oraz łóżko nie pozostawiały wiele do życzenia. Na ścianach wisiały obrazy mocno dotknięte przez atmosferę tego dziwnego miejsca. W kącie pokoju stała wielka, mosiężna skrzynia. I to właśnie ona była źródłem mojej ciekawości.
Obawiałam się, że skrzynia również jest zamknięta na klucz. Lecz nie była. Zastanawiałam się również, czy ze środka wylecą nietoperze i czy mnie zagryzą. Ale chyba nie.
Otworzyłam skrzynię. W niej znajdowało się wiele rzeczy. Między innymi miecz, pamiętnik, worek i… Czaszka.
Przyznam, że odnalezienie czaszki CZŁOWIEKA nie należało do zbyt przyjemnych odkryć. No, lecz co mogłam zrobić. Moje serce przyspieszyło. Starając się nie dotknąć dowodu zbrodni na kimś, otworzyłam pamiętnik. Właściwie nie zdziwiłam się, że był poplamiony jakąś czerwoną substancją. Nie wykluczam, że to krew.
Pamiętnik był napisany ładnym pismem. Jego właścicielem była Nadia Strawnik. Opisywała swoje życie bardzo ,,soczystymi’’ epitetami, że tak powiem. Najdziwniejsze było to, że ostatni wpis do pamiętnika był zanotowany w 1978 roku. Trochę dawno. Dokładnie trzydzieści pięć lat temu. Wpis nie był dokończony. W pewnym momencie po prostu, w połowie słowa, dziewczyna przerwała pisanie. Chwilę myśląc doszłam do wniosku, że może w tym momencie ktoś… Ją zabił! Dodam jeszcze, że w tym momencie ręka Nadii się załamała i narysowała długą kreskę na pół kartki. A więc było jasne. Ktoś zabił Nadię Strawnik i to być może jej czaszka znajdowała się w skrzyni.
Nie wiem, dlaczego byłam taka pewna swoich myśli. W końcu może musiała przerwać pisanie i po prostu gdzieś pójść, chociażby na obiad. A później wrócić i uznać, że pisanie pamiętnika dalej nie jest zbyt mądre.
Moje myśli były równie śmieszne, jak nazwisko Nadii. Dziewczyna miała około piętnaście lat, czyli była mniej więcej w moim wieku. Lecz coś utrzymywało mnie w przekonaniu, że więcej lat nie dożyła.
Po pokoju toczyły walkę różne szmery, zaś wiatr jęczał i skowytał. Nie mogłam się skupić na swoim rozmyślaniu, które wypełniało mój czas od wielu już dni. W oknach drżały muślinowe firanki, zaś mahoniowe meble, liczące sobie wiele lat, były bardzo zakurzone i udekorowane pajęczynami. Na ścianie oprócz obrazów wisiało lustro upstrzone przez muchy. Powtarzając się dodam, że było zakurzone. Rozsądek nakazywał mi posprzątać w tym pokoju, lecz ja postanowiłam tego nie robić. Nie wiadomo, co jeszcze może się tu stać…
Jakieś dziwne dźwięki chodziły po pokoju. Coraz bardziej zastanawiałam się, co się dzieje. Mimo iż to były po prostu dźwięki, wystarczyło połączyć je z dziwnym pokojem i czaszką w jakiejś skrzynce, a przyszłość nie malowała się zbyt wesoło. Próbowałam szukać czegoś w skrzyni, ale jakieś cienie przyprawiały mnie o zawroty głowy. Poza tym czułam, jakby ktoś się we mnie wpatrywał i wyszukiwał ruchów, które pozwalały zaatakować. Po prostu ktoś wypalał mi wzrokiem dziurę w plecach.
Próbowałam się uspokajać myślą, że to tylko moje fantazje. Ale albo te fantazje były strasznie rzeczywiste, albo naprawdę w tym pokoju ktoś straszył. A może to… Duch tej całej Nadii? No nie, przecież duchy nie istnieją. Chociaż… Wolałam powstrzymywać się jeszcze z oceną.
A może to sen? Barbara żyje, ja się miewam dobrze, a to wszystko to niedokończony koszmar, bo obudziłam się za wcześnie?! Na wszelki wypadek uszczypnęłam się, mimo iż nigdy nie wierzyłam, że jakieś tam uszczypnięcie pozwala ocenić człowiekowi, czy śni, czy nie śni. Ale pomyślałam, że człowiekowi w śnie nie przychodzi na myśl, żeby się uszczypnąć. W śnie po prostu fabuła toczy się, jak ma się toczyć, a człowiek nie ma prawa do myślenia. Bo to prawda. W moich snach ja nigdy nie myślę. A więc po prostu zrozumiałam, że to nie sen. I że nie jestem sama w tym pokoju.
Dostawałam białej gorączki, po moich plecach przebiegł dreszcz. Kto jest w tym pokoju i jakie ma zamiary? I, czy ja… Podzielę losy Nadii Strawnik?! Najwidoczniej.
Gdybym kiedykolwiek usłyszała historyjkę o dziewczynce, która uciekła na pustkowie, odnalazła dziwny dworek, i została w nim zabita, nigdy nie uwierzyłabym. A nawet… Zaczęłabym się śmiać. Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że coś takiego przydarzy się właśnie mi. Całość trochę dziwnie się prezentowała. Pustkowie, dworek, a w tym dworku ja i morderca. Bo tak chyba było. Już nie mogłam ślepo wierzyć, że nikogo tu nie ma. A, no tak, oprócz mnie i mordercy tutaj wprost panuje atmosfera, która oddziałując na mój umysł, uświadamia mi, że jestem w tarapatach.
Próbowałam zachować trzeźwość umysłu, ale nie potrafiłam. A ktoś, kto ze mną przebywał (nie ukrywam, że myślałam, że to na pewno mężczyzna, bo tylko faceci są zdolni do morderstw ze szczególnym okrucieństwem) chyba bawił się ze mną w chowanego. Widziałam już całkowicie wyraźne cienie na podłodze. Tak, ktoś na pewno był ze mną w tym dworku. Oceniając kształt i wielkość cieni nie mogłam sądzić, że tam jest tylko kot, czy pies. Cień miał kształt człowieka. Wysportowanego.
Wiedząc, że już nie opuszczę tego pokoju, stanęłam i szepnęłam: ,,Kto tu jest?’’, głupio sądząc, że ten mężczyzna spanikuje i nie popełni zbrodni. Ale cień zamiast uciec poruszył się i nadszedł w moją stronę, i nieco zdławionym głosem spytał:
- Co ty tu robisz?
- Ja? Ja tu… Tylko… Przyszłam i… - Odwróciłam się.
- Nie wiesz, że może tu być niebezpiecznie? – Facet miał na oko trzydzieści lat i był trochę za bardzo pogrążony w mroku.
- Nie wiedziałam… Do widzenia. – Próbowałam go wyminąć, a w myślach dodałam: ,,Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy!”
- Zaczekaj. Dlaczego włazisz do czyjegoś domu i szperasz? – Koleś nie dawał spokoju.
- Ja… Uciekłam i… Znalazłam ten dom, pomyślałam, że… - Tłumaczyłam.
- Że może nada się do mieszkania, co? – Mój rozmówca sam sobie odpowiedział, a ja przytaknęłam.
- Wiesz, dziewczynko, myślę, że to nie najlepsze miejsce do mieszkania. Lepiej wróć do swoich rodziców, może jednak kupią ci ten najnowszy telefon, bo nie wykluczam, że to dlatego uciekłaś z domu. Ta dzisiejsza młodzież… - Przy ostatnim zdaniu posmutniał.
- Ale ja… Zaraz, nie chce mnie pan zabić i posiekać jak tą całą Nadię?! – Krzyknęłam.
- Nadię? Ach, to. Ta dziewczyna została zabita zanim się urodziłem, jeśli o to ci chodzi. I nie, nie zamierzam cię zabić, jednak myślę, że ktoś inny chętnie by to zrobił. Więc, jak już mówiłem, zmykaj do domu. – Facet zaczął działać mi na nerwy.
- Jeśli pan sądzi, że uciekłam z domu, bo jestem rozpieszczoną nastolatką, to się pan myli! Uciekłam, bo… Nie chcę iść do domu dziecka. Po tym, jak moja mama umarła, wolałam siedzieć na trawie otoczona przez psy, niż pójść do bidula. Jestem dziwna, prawda? – Uśmiechnęłam się smutno i zdałam sobie sprawę, że właśnie żalę się na świat mojemu niedoszłemu mordercy.
- Wolałaś przyjść tu niż iść do domu dziecka? Tam miałabyś dom. Nie chcesz tego? Po twojej minie sądzę, że nie. Jednak myślę, że nie powinnaś przychodzić tu. Nie masz rodziny?
- Moja ,,matka” wyrzuciła mnie po porodzie na śmietniku. Barbara się mną zaopiekowała. Ona też była sierotą, więc nie chciała, żebym podzieliła jej los. Nie do końca skutecznie, jak widać… - Moje oczy napełniły się łzami. – Zresztą, co ja będę gadać. Do widzenia. Poszukam innego miejsca. Ale nie pójdę do domu dziecka.
- Rób, co chcesz. – Mężczyzna zrezygnował.
Poszłam sobie, a mój rozmówca nie poszedł za mną. Był brunetem, koloru oczu nie dopatrzyłam. Wyglądał jak typowy kark, który tylko pije i bije, ale nie zachowywał się tak. Był miły… Nawet. Ale widać, że coś go smuciło.
Nie chciałam więcej myśleć o tym gościu. Wiem tylko, że nie zabił mnie, a to znaczyło, że wolałam go nie umieszczać na czarnej liście. Bo w końcu mnie nie zabił.
Nagle usłyszałam, że w krzakach ktoś jest. Los nie oszczędza mnie. Przede mną stanął jakiś pijak. Brudny, widać było, że pijany. Nieciekawy typ. Próbowałam go wyminąć, ale ten poszedł za mną. Nie wierzyłam własnym oczom. On miał nóż!

Zaczęłam uciekać, ale ten dość szybko biegał jak na faceta znajdującego się w stanie nietrzeźwym. Kiedy ten zbliżył się na niebezpieczną odległość, usłyszałam jęk i dźwięk przypominający upadek. Obejrzałam się za siebie i… Ujrzałam mojego niedoszłego mordercę, który powalił na ziemię pijaczka z nożem w ręku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz